poniedziałek, 19 września 2011

odc. I

     Jest prawie połowa kwietnia. Wiosna zaczęła się ładną pogodą. Dzień jest słoneczny i ciepły. Na drzewach pojawiła się już zielonkawa mgiełka. Jeszcze tydzień, może dwa, a na kasztanach pojawią się parasole liści, a zaraz między nimi stożki obsypane pączkami kwiatów. To już będzie pełnia wiosny. Jacek siedzi w klasie, ale myślami jest w tej chwili daleko od spraw szkolnych. Gapi się w okno. Niedługo wakacje, a jeszcze nie było ani telefonu, ani listu z Krakowa. W tym roku mają wyjechać na wakacje właśnie razem z „przyszywaną” krakowską rodziną. Dwa lata temu razem byli w Białce. Ale brak wiadomości z Krakowa niepokoi Jacka. Jest pewne, że będą to dwa miesiące w górach, ale gdzie? Do przytomności przywraca go Zuzia - Jacek przestań gapić się przez okno i zajmij się lekcją. Prawda, jest na lekcji polskiego.
     Zuzi boją się niemal wszyscy. Jest stara, tęga i ma wystającą dolną szczękę. Niektórzy, gdy popatrzy na nich, zapominają jak się nazywają. Ale przede wszystkim jest nieprawdopodobnie wymagająca. Jest na nią tylko jeden sposób, wystarczy by wywołany do odpowiedzi zaczął od „więc” i zaraz słyszy zbawcze „siadaj”. Dziwne, ale działa to zawsze, absolutnie zawsze. Nareszcie dzwonek na przerwę. Potem jeszcze tylko godzina historii i do domu.
     Normalnie powrót ze szkoły do domu nie powinien zabrać więcej niż kwadrans (dziwne, ale rano ten sam dystans pokonuje się w góra dziesięć minut). Dziś Jacek wybrał okrężną drogę, tak by choć na moment wejść do sklepu sportowego. Stare pionierki dopominają się o wyrzucenie do śmietnika, a poza tym już są za małe. Na wystawie były nowe, brązowe i, o dziwo, nawet właściwy rozmiar miały stojące na sklepowej półce. Tak na wszelki wypadek Jacek spytał sprzedawczynię, czy nie ma czeskich wibramów. Ta popatrzyła na niego jakby spadł z księżyca i pytał, czy w sportowym sklepie można kupić pietruszkę. No tak, takie coś jak wibramy kupuje się spod lady.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz